„Ostre przedmioty” - Gillian Flynn
Styl
pisania Gillian Flynn jest specyficzny. Autorka bardzo długo stara się utrzymać
jak największą ilość informacji w tajemnicy – nawet informacje o bohaterach są
nam dawkowane, odsłaniane bardzo powoli, w odpowiedniej chwili. To tak, jakby
stworzone przez Flynn postaci żyły naprawdę, spotykały się z czytelnikami i
opowiadały im swoją historię. W końcu my również nie mówimy nowo spotkanym
osobom o wszystkim, co spotkało nas w życiu, nie odsłaniamy się przy pierwszym
spotkaniu – dopiero pod wpływem chwili bądź emocji (albo i alkoholu) decydujemy
się na słowo więcej. Taki zabieg sprawia, że w powieściach Gillian Flynn bardzo
długo czuć niepewność, tajemnicę, a nawet grozę i to właśnie styl pisania
autorki powoduje, że „Ostre przedmioty” były dla mnie książką „nieodkładaną”.
Najlepiej świadczyć może o tym fakt, że chyba pierwszy raz w życiu przeczytałam
książkę praktycznie jednego dnia.
„Ostre
przedmioty” to dziwna książka. To pierwsze słowo, jakie mi się z nią kojarzy,
choć po przeczytaniu pierwszego rozdziału pomyślałam również, że jest
obrzydliwa. Ta pozycja wciąga jak narkotyk – od pierwszej strony wiesz, że jest
niebezpieczny, ale nie możesz przestać jej czytać. Akcja dzieje się tu naprawdę
powoli, ale uważam, że taki jest osobliwy urok tej pozycji. Opis Wind Gap jako
miasteczka przytłaczającego, pęczniejącego od tajemnic i ciężkiego niczym
wilgotne powietrze w upalny dzień, jest w stu procentach trafiony. To miejsce
rodem ze starego horroru, wyuzdane i pełne ludzi, których nie chciałoby się
spotkać wieczorem na pustej ulicy. Pierwszy raz, czytając książkę, nie poczułam
przywiązania do żadnego z jej bohaterów, nie poczułam nawet cienia sympatii do
żadnej postaci. Każda kolejna osoba wprowadzana przez autorkę do akcji,
automatycznie stawała się dla mnie podejrzaną w sprawie morderstwa dwóch
dziewczynek, które jest głównym tematem książki. Chyba również pierwszy raz tak
bardzo współczułam głównej bohaterce, jednocześnie… nie lubiąc jej. Camille
ciężko zrozumieć. Ciężko postawić się w jej sytuacji. Uważam, że jak na
kobietę, która tyle wycierpiała w swoim życiu, Camille jest naprawdę silną
osobą. Borykać się prawie trzydzieści lat z depresją i mroczną przeszłością, to
naprawdę nie lada wyczyn. Mimo to, jej zachowanie wielokrotnie było dla mnie
niezrozumiałe, zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty z młodszą siostrą. Nie raz i
nie dwa, Camille zachowywała się jak odrzucona, zagubiona i samotna nastolatka,
nie jak dorosła kobieta, która notabene wróciła do miasta w sprawach
służbowych. Na pewno pierwszy raz tak bardzo dotknęły mnie problemy psychiczne
bohaterki i w pewnym sensie cieszę się, że o takich problemach również się
pisze – nawet jeśli jest to thriller.
Kiedy
czytałam „Zaginioną dziewczynę”, po zakończeniu książki w mojej głowie
krzyczało jedno zdanie: ta kobieta jest nienormalna – i chodziło mi nie tylko o
tytułową, zaginioną dziewczynę, ale również zastanawiałam się, jaką trzeba mieć
głowę, by wymyślić taką historię i z takim mistrzostwem ją opisać. W trakcie
czytania „Ostrych przedmiotów” miałam dokładnie to samo odczucie. Jedyna
różnica jest taka, że w tym przypadku było ono ze mną przez cały czas czytania
książki. Sam fakt, że ta książka była debiutem Gillian Flynn robi niesamowite wrażenie! Nie dziwię się, że została okrzyknięta fenomenem. Dla mnie „Ostre przedmioty” to coś zupełnie nowego. Jeszcze nie miałam okazji czytać thrilleru, gdzie sprawa opisywana jest oczami dziennikarki. Nigdy też nie czytałam
tak skrzywionej książki, mówię szczerze. Po jej skończeniu czułam się
autentycznie chora na depresję. Uważam, że była to naprawdę mocna książka. Nie
lała się w niej krew, nie czułam walącego ze strachu serca, a mimo to uczucie
niepokoju nie opuszczało mnie nawet na minutkę. Zakończenie o dziwo mnie nie
zaskoczyło. Jak już wspomniałam, każdego uważałam za winnego zbrodni, a przy
niektórych postaciach te podejrzenia utrzymały się znacznie dłużej niż przy innych.
Miałam uczucie, że długo nie pozbieram się po tej książce i
faktycznie, do tej pory nie do końca wiem, co o niej sądzić, co powiedzieć, w
jakim świetle ją przedstawić.
W
pierwszym thrillerze, jaki przeczytałam w swoim życiu, wirus eboli został
wysłany w liście zapakowanym w śliczną, różową kopertę i dołączony do paczki
pysznych pączków. Bo kto w pączkach i liście z podziękowaniami spodziewa się
śmiercionośnej choroby? No właśnie. Ta książka, ta historia jest właśnie czymś
takim: pięknie zapakowanym prezentem, który z pozoru nie zrobi nam nic złego –
a w rzeczywistości przyniesie zepsucie, chorobę i śmierć. Uważam, że osoby,
które nie są przekonane do thrillerów czy kryminałów, a chciałyby spróbować
przeczytać coś z tego gatunku, nie powinny sięgać po tę pozycję. Lepiej zacząć
od czegoś innego. Fanom gatunku polecam jednak z całego serca, bo uwierzcie mi,
rzadko kiedy książka wyprowadza mnie z równowagi. „Ostre przedmioty” właśnie to
ze mną zrobiły.
Za
książkę pięknie dziękuję wydawnictwu Znak Literanova.
Komentarze
Prześlij komentarz